Przejdź do głównej zawartości

Posty

o złej matce

Bałam się macierzyństwa z wielu powodów. Tych wyimaginowanych, jak fakt, że nie polubię wybranki serca mojego syna. I tych bardziej realnych, jak rozstępy. Rozstępów nie mam, więc jest szansa, że wybranka serca będzie ogarnięta.  Jednak, tak daleko pod skórą, głęboko ukryte pod kośćmi miałam inny lęki. Na przykład lęk, że będę złą mamą. Tylko, co znaczy zła? I, żeby była jasność - omijam temat patologii - bicia, porzucania dzieci - bo próbuje nie przeklinać.  Zła mama, to mama nie słuchająca. Taka, która nie jest otwarta na potrzeby swojego dziecka. Na dialog z nim. Taka, co robi tylko to CO SAMA uważa za słuszne i stosowne. W takiej relacji nie ma rozmowy o oczekiwaniach obustronnych. Jest tylko pole oczekiwań JEJ. Pole pełne roszczeń, niespełnionych ambicji i braku pewności siebie. Taka rodzicielka nastawiona jest na egzekwowanie posłuszeństwa, bo myśli, że w tej relacji jest hierarchia. Jest ktoś, kto jest wyżej i ktoś kto jest niżej. Taką, nie chciałam być. A potem poznałam JE
Najnowsze posty

O matkach, po krótce

Głowa mnie boli od tej pogody lub nadmiaru wrażeń zwiazanych z rodziną. Nie wiem, jak Wasze relacje rodzinne ale moje tylko na pozór są normalne. Jakby im się bliżej przyjrzeć to są przegniłe od oskarżeń, przepychanek i oczekiwań. Niestety ciężko to zmienić, bo ja nie chce dać się zdominować, a reszta rodziny nie umie się przyzwyczaić, że dziecko kiedyś dorasta. Ostatnio nawet zgadałam się ze znajomą, że koronny argument rodziców "zmieniłaś się" jest dość uniwersalny. Trochę tak, jak kiedyś za czasów nastoletnich "dopóki nie jesteś pełnoletnia" i "dopóki mieszkasz pod nadzym dachem". Tak, więc, ciężko się nie zmienić, gdy w końcu człowiek się wyprowadza, zaczyna samostanowić o sobie i MA 30 LAT NA KARKU.  Tak, ludzie się zmieniają. Tak, mają oczekiwania. Tak, trzeba spojrzeć nieco głębiej niż na tylko swoje poletko działań. Zwlaszcza, że dzieci dorastają, zakładają rodziny i mają swoje zdanie. W przeciwnym wypadku, wezmą swój tobołek i wyprowa

O pierogach

Lubię pierogi. Z kapustą, tofu lub soczewicą. Lubię, jak ktoś je przyrządzi, a ja muszę tylko podsmażyć. No ale ja matka kochana, synowi nie zrobię? Mężowi ukochanemu?? I tu się zaczynają schody. Ja BARDZO chcę,  na prawdę ALE nie ma między  mną a ciastem do pierogów najmniejszej chemii. Każdy jest zlepiony inaczej, posiada mniej lub więcej farszu. Połowa rozlepia sie w wodzie. Miałam kilka ambicjonalnych prób  ale okazało się, że przez pół dnia pocenia się nad stolnicą - wyszło mi dwanaście. DWANAŚCIE. Kpina. Przyjmując do wiadomości, że nie umiem tych pierogów, zaplanowałam naleśniki. A zrobiłam siedem pierogów dla dziecka. Tak, siedem. Zjadł dwa. Resztę dałam mężowi na przystawkę. Ciasto jest ciemne, bo stanowi próbę przemycenia buraka do diety latorośli. Szukam jeszcze sposobów na brukselkę. Ktoś, coś? Bo jak zaplanuję wrzucić ją do zupy to pewnie zrobię z nich pesto.

o pozytywnej energii

Lubię czerwony. W ogóle lubię kolory. Świat już jakiś czas temu przestał być dla mnie czarno-biały. Jest pełny kreatywnej magii, pozytywnej energii i spełnionych marzeń. Piękna wizja, prawda? A teraz dorzuć do tego oczekiwania teściowej, roszczenia własnych rodziców, mądrość ludową babć, zgryzotę ciotek. I jeszcze podróżujących znajomych, wysyłających Tobie zdjęcia z gorących plaż z adnotacją "dopiero wstałem, przynieśli kawę, jest pięknie". Świetnie, że  podczas godzinnej drzemki syna, udało się pomalować paznokcie i zrobić sobie kawę z pianką. To właśnie te spełnione marzenia i magia. A teraz z pozytywną energią idę robić mielone z kalafiora.

o ambitnych programach

Wypada oglądać wiadomości. Ponoć wypada też obejrzeć film dokumentalny. Najlepiej raz w tygodniu, pomiędzy czytaniem prasy, słuchaniem TOKefemu i czytaniem najnowszych reportaży, ambitnych wydawnictw. I na początku to jeszcze próbowałam nadążyć. Nadążyć i jeszcze do tego wyglądać na szczęśliwą. Minęło mi. Potrzebowałam roku. Tyle trwało moje przewartościowanie codzienności. I dobrze mi z tym.  A w ramach relaksu oglądam draqowy maraton na Netflixie. I, żeby nie było. Czytam. Bardzo lubię książki. Lubię ich zapach, szelest przewracanych stron. Stos książek "do przeczytania" rośnie. Tylko drzemek dziecka coraz mniej i pole manewru z tymi czytelniczymi przyjemnościami, nie ubłagalnie się kurczy. I tutaj dochodzimy do sedna. Najłatwiej jest włączyć Przyjaciół, bo po pierwsze znasz ich na pamięć i nic Cię nie zaskoczy, a i nie wkurzysz się, jak dziecko obudzi się przed końcem odcinka. A prasować lepiej do nich, niż do dokumentu o sekcie, zniewalającej kobiety.  Tak, więc